Domowa hodowla kiełków

Zima to ciężki czas dla ogrodnika, choćby balkonowego. Jego prawdziwe życie zaczyna się na wiosnę, nie może jednak zapaść w sen zimowy wraz z ukochanymi roślinami. Aby przetrwać ten martwy sezon, poza zgłębianiem wiedzy ogrodniczej i planowaniem wiosennych działań można podtrzymać kontakt z żywą zielenią… hodując w domu kiełki.

Ta namiastka ogrodniczej praktyki dla tych, którzy stawiają pierwsze kroki w tej dziedzinie może stać się zachętą, aby pójść dalej. Tak, ja sama wiedziona ciekawością wyhodowałam moją pierwszą rzodkiewkę z nasionka przeznaczonego na kiełki. Miała być zjedzona, jak inne, kiedy pomyślałam: a co by było, gdyby tak pozwolić tej jednej rosnąć dalej?

Dlaczego kiełki?

Ale nie chodzi tu tylko o kontakt z zielenią, kiełki to przede wszystkim świetny sposób na wzbogacenie zimowej diety w świeży produkt o ogromnej wartości odżywczej. Bo kiełki, czyli rośliny w najwcześniejszej fazie wzrostu, zawierają nawet do czterdziestu razy więcej substancji odżywczych niż porównywalna masa „dorosłych” części jadalnych tych samych gatunków. Np. kiełki brokuła są o wiele wartościowsze pokarmowo niż w pełni wykształcony kwiat znany jako warzywo. Dzieje się tak dlatego, że w budzącym się do życia nasieniu uwalniane są zasoby potrzebne do wzrostu młodej rośliny. Kiełki są bogate w białka, węglowodany, tłuszcze, witaminy, błonnik. Substancje zmagazynowane w nasionach przybierają łatwo przyswajalną przez nasz organizm postać, a enzymy uaktywniane w procesie kiełkowania ułatwiają trawienie. Kiełki są mniej kaloryczne od nasion, z których powstały. Można je mieć przez cały rok, ale najcenniejsze są właśnie zimą i na przedwiośniu, kiedy brakuje świeżych, sezonowych warzyw i owoców.

Kiełkować można wszelkie jadalne nasiona, np. strączkowe i zboża (kasze), a także niektóre warzywa i zioła. Popularne są kiełki m. in. fasolki mung, soczewicy, cieciorki, soi, owsa, pszenicy, słonecznika, rzodkiewki, kapusty, brokuła, buraka, siemienia lnianego, koniczyny, lucerny, gorczycy, kozieradki. Każde z nich mają inne właściwości i smak. Można je dodawać do wielu potraw – ja lubię kiełki w sałatkach i na kanapkach. Zwykle spożywa się je na surowo, ale niektóre (zwłaszcza strączkowe) można poddawać obróbce cieplnej.

Zasady domowej uprawy kiełków

Gotowe kiełki są dostępne w sprzedaży, jednak samodzielne hodowanie jest nie tylko łatwe, ale też o wiele tańsze i gwarantuje uzyskanie ekologicznego produktu najwyższej jakości. O radości i satysfakcji nie muszę chyba wspominać. Nasze kiełki będą na pewno świeże, bez konserwantów i pleśni, nie istnieje też problem opakowań, czyli generowania zbędnych odpadów. Można powiedzieć, że kiełki to żywność idealna. Jak ją uzyskać?

Do hodowli kiełków używamy tylko specjalnie przeznaczonych do tego celu nasion. Powinny być naturalne, z upraw organicznych, nie zaprawiane żadnymi środkami grzybobójczymi i przeciwko chorobom, jak to zwykle jest w przypadku nasion ogrodniczych. Najlepsze nasiona na kiełki można kupić w sklepach z żywnością ekologiczną. W takie też zainwestowałam kilka lat temu i jak dotąd nie tracą siły kiełkowania.

Przed skiełkowaniem nasiona płuczemy i zalewamy wodą, aby napęczniały. Małym wystarczy 5 – 6 godzin, dużym 10 – 12 godz., można je namoczyć przez noc. Wody powinno być co najmniej dwa razy tyle co nasion, bo potrafią jej wchłonąć naprawdę sporo. Znamy to zjawisko dobrze, jeśli zdarzyło nam się gotować fasolę lub groch z suchych ziaren.

Kiełki hodujemy w temperaturze pokojowej, w jasnym, ale półcienistym miejscu. Zbyt ostre słońce nie jest wskazane, może poparzyć delikatne roślinki.

Naszą hodowlę nawadniamy 2 – 4 razy dziennie wodą w temperaturze pokojowej. Może być przegotowana lub z kranu. Ważne jest stałe zachowanie wilgotności nasion, jednak nadmiar wody trzeba usuwać, aby uniknąć ryzyka pojawienia się pleśni.

Ważna jest też odpowiednia wentylacja – nasiona powinny mieć wystarczającą ilość tlenu, a więc nieco przestrzeni wokół.

Kiełki zależnie od rodzaju nasion są gotowe już po 2 – 5 dniach. Najlepiej spożywać je świeże, ale nadają się też do przechowania w lodówce, do 7 dni. Powinny być wtedy osuszone, żeby nie spleśniały.

Na rynku są dostępne specjalne kiełkownice, słoje i inne naczynia do kiełkowania, ja jednak preferuję proste metody hodowli z wykorzystaniem sprzętów domowego użytku. Są tanie, nie zajmują wiele miejsca, wyglądają sympatycznie, a nawet dekoracyjnie i gwarantują stały dostęp do wystarczających porcji świeżych kiełków każdego dnia. Oto prezentacja kilku sprawdzonych przeze mnie sposobów.

Uprawa kiełków w słoiku

W sprzedaży są specjalne słoiki do hodowli kiełków, ale zamiast wydawać kilkadziesiąt złotych możemy z powodzeniem wykorzystać zwykły słoik po dżemie czy ogórkach. Nie powinien być zbyt mały, aby zapewnić nasionom wystarczającą przestrzeń i wentylację. Pojemność ok. 0,33 l zupełnie wystarcza.

1. Słoik napełniamy nasionami do maksimum 1/4 wysokości. Zamiast nakrętki mocujemy gumką kawałek gazy.

2. Następnie zalewamy nasiona wodą przez gazę i zostawiamy do namoczenia na 5 – 12 godzin, zależnie od wielkości nasion.

3. Po tym czasie wodę wylewamy, a słoik ustawiamy do góry dnem, pod kątem ok. 45 st., aby pozbyć się resztek wody. Chodzi o to, aby nasiona były wilgotne, ale nie leżały w wodzie, bo mogą spleśnieć. Gaza i ułożenie słoika zapewniają odpowiedni dopływ tlenu i wentylację. Najtrudniejsza część zadania to znalezienie sposobu na utrzymanie naczynia w pożądanej pozycji. Ja umieściłam je w foremce – keksówce do pieczenia, która pomieści nawet kilka słoików. Można słoik ustawić na większym słoju, kratce kuchennej, zrobić z grubego drutu podpórkę albo wymyślić inny genialny sposób. Metoda dla kreatywnych!

4. Nasiona przepłukujemy wodą minimum dwa razy dziennie, za każdym razem dokładnie je odsączając w odwróconym słoiku. W ciągu paru dni pojawią się kiełki.

Uprawa kiełków w woreczku

Będzie nam potrzebny lniany woreczek ściągany sznurkiem lub tasiemką z naturalnego materiału. Można kupić gotowy, np. na Allegro albo uszyć samemu z kawałka niebarwionego lnianego płótna. Ja testując tę nową dla mnie metodę wykorzystałam gotowy woreczek – opakowanie po drobnym upominku. Jak znalazł! Nadruk („A little something”:) co prawda nie jest godny polecenia, bo farba może być toksyczna, ale na zdjęciach rekwizyt ów prezentuje się sympatycznie, dlatego myślę, że może posłużyć do zilustrowania metody. A jest ona banalnie prosta.

1. W woreczku umieszczamy uprzednio namoczone nasiona. Nie za wiele, aby miały odpowiedni przewiew. Ok. 1/4 pojemności woreczka wystarczy.

2. Wodę odsączamy wieszając woreczek np. nad zlewem lub kładąc na suszarce do naczyń. Trwa to chwilę, po czym umieszczamy go w innym miejscu, np. na ściennym wieszaku kuchennym.

To, że hodowla zajmuje minimum miejsca w ciasnej kuchni, takiej jak moja, to wielki plus tej metody.

3. Nasiona w woreczku płuczemy minimum 2 razy dziennie, zanurzając całość w wodzie na ok. minutę. Potem odsączamy jak za pierwszym razem.

Kiełki pojawiają się bardzo szybko – moja soczewica miała „ogonki” już po dwóch dniach.

Ten sposób nadaje się do hodowli kiełków z nasion, które nie potrzebują światła do kiełkowania. Głównie zbóż i strączkowych. Poza tym ma niezaprzeczalny urok, lniany worek to coś dla takich wiejskich romantyków jak ja 😉

Uprawa na sitku lub gazie

Ten sposób zna chyba każdy – pamiętacie szkolne doświadczenie z kiełkowaniem ziarna fasoli, które umieszczało się na gazie przymocowanej gumką do słoika z wodą? No pewnie, że i tak można hodować kiełki. Domorośli eksperymentatorzy – do dzieła!

1. Na szklance, kubku, słoiku lub garnuszku umieszczamy sitko. Najlepiej o płaskim, a nie półokrągłym kształcie, aby umieszczone na nim nasiona miały równy dostęp do wody. Zamiast sitka możemy użyć kawałka gazy przymocowanego gumką – gaza najlepiej będzie się trzymać na gwincie słoika.

2. Na sitku lub gazie kładziemy uprzednio namoczone nasiona, a naczynie napełniamy wodą tak, aby sięgała do poziomu nasion, jednak nie powinny być w niej całkiem zanurzone.

3. Poziom wody uzupełniamy w ciągu dnia, aby nasiona cały czas miały kontakt z wodą, aż do pojawienia się kiełków. Później same sięgają do niej korzonkami. Naprawdę prawie nic nie trzeba robić – to chyba najlepszy sposób dla leniuchów i zapominalskich.

Metoda pozwala na uzyskanie niewielkiej, jednorazowej porcji kiełków. Im większe sitko i naczynie, tym kiełków będzie więcej. Jest świetna do hodowli kiełków zielonych, jak np. rzeżucha, lucerna, rzodkiewka, które potrzebują dużo światła, aby wytwarzać chlorofil.

Uprawa na ligninie lub gazie

Ten sposób też zna chyba każdy. Kojarzy się z rzeżuchą, wiosną i wielkanocną dekoracją stołu. Dlaczego by nie mieć takiej zielonej mini-łączki w domu przez całą zimę? To coś dla artystycznych dusz marzących o projektowaniu ogrodów. Od czegoś trzeba zacząć 😉

1. Na spodku, talerzu lub innym płaskim naczyniu lub w pojemniku kładziemy warstewkę ligniny lub gazy. Waty nie polecam, bo później może być trudno oddzielić jej włókienka od korzonków kiełkujących nasion.

2. To prowizoryczne podłoże nawilżamy wodą i rozsmarowujemy na nim wcześniej namoczone nasiona przeznaczone do skiełkowania.

3. Utrzymujemy stałą wilgotność podłoża, zraszając je ok. 2 razy dziennie wodą. Nie powinno być jednak zbyt mokro, aby nasiona nie leżały w wodzie. Parowaniu wody zapobiega przykrycie hodowli kawałkiem folii, którą usuwamy po pojawieniu się pierwszych kiełków.

Tą metodę stosuję najczęściej, używając różnych naczyń. Tym razem wykorzystałam trójdzielny pojemniczek – opakowanie po hmm… mleczku w czekoladzie (nie myślcie, że jem tylko warzywa i korzonki ;).

Trzy „grządki” można obsiać różnymi nasionami lub wysiewać do kolejnych przegródek nasiona co 2 – 3 dni, aby uzyskać stałą dostawę świeżych kiełków. Na zdjęciu od lewej: rzeżucha, rzodkiewka i lucerna.

System nazwałam „trójpolówką” na cześć dawnej metody uprawy ziemi. Cały pomysł to mały krok w kierunku zmiany nawyków żywieniowych na bardziej zdrowe lub pokuta za grzech łakomstwa, jak kto woli 😉